W rok czasu schudłem 73 kilogramy, a sposób w jaki tego dokonałem opisałem tutaj na blogu. Swoim przypadkiem i historią chcę zarazić innych pozytywnym nastawieniem i dać im motywację do działania. Pokazać, że nawet w dramatycznej sytuacji, można pozbyć się nadwagi.

środa, 25 marca 2020

Ciasteczka kryzysowe


Założę się, że każdy ma czasami dni gdy chodzi coś za nim, ale nie bardzo wie co. Sam bardzo dobrze znam ten stan gdy chodzi coś za mną, ale sam nie wiem co to jest. Czasami wystarczy jakaś drobnostka by zaspokoić to niechciane uczucie, stąd nazwa - ciasteczka kryzysowe. Każdy z nas ma czasami taki kryzys.

Co potrzebujemy do zrobienia takich ciasteczek? To bardzo proste!
  • Margaryna lub masło. Ogólnie to co kto ma, tak około 15 gram. Plus minus,
  • 3 jajka,
  • 3 stołowe łyżki cukru,
  • łyżeczka cukru waniliowego,
  • szczypta soli, dosłownie odrobinę do smaku,
  • 0,5 kilograma płatków owsianych wymieszanych z łyżeczką proszku do pieczenia.



Oczywiście składniki powyżej podane są wyłącznie orientacyjnie, każdy i tak zrobi po swojemu i takie ciasteczka i tak wyjdą :D

Wszystko wkładamy po kolei do miski i ubijamy do uzyskania odpowiedniej konsystencji. My do ubijania użyliśmy miksera, bo tak najwygodniej.


Ubite ciasto należy pozostawić na przynajmniej pół godziny aby płatki nasiąknęły i zrobiły się miękkie. Następnie masę, ciasto (zwał jak zwał, wiadomo o czym mowa) układamy na brytfannie wyłożonej papierem do pieczenia. Najlepiej je potem spłaszczać pędzelkiem malarskim nasączonym wodą.

Ułożone już ciasteczka wkładamy do piekarnika i pieczemy przez 15 minut w temperaturze 180 stopni. Wcześniej nagrzaliśmy piekarnik do temperatury 200 stopni.


I gotowe! Takie ciasteczka są o tyle fajne, że nie mają w sobie aż tylu kalorii co kupne słodycze, nie są także nafaszerowane chemią. Wszystko robione w domu, domowym sposobem i pod naszym okiem, nic nie wymknie się nam spod kontroli.




Yerba Mate


Po raz pierwszy z Yerbą miałem do czynienia w roku 2014, był to pierwszy raz kiedy po nią sięgnąłem. Ale, że tak powiem nie piłem jej świadomie i szybko temat porzuciłem, do którego wróciłem końcem 2019 roku i tak się porobiło, że piję Yerbę nieustannie od kilku miesięcy.

Od razu zaznaczam, że nie jestem jakimś wielkim koneserem Yerby, nie znam jej wszystkich gatunków, nie jestem żadnym ekspertem w tej dziedzinie, ale dlaczego ją piję? Yerba, po którą sięgnąłem ja, czyli Guarani Energia daje mi, tak jak jej sama nazwa wskazuje, kopa. A ja bardzo lubię się pozytywnie pobudzić. Właśnie, stan po Yerbie mogę nazwać pozytywnym pobudzeniem.


Oprócz tego Yerba poprawia mi koncentrację, tak więc do pracy jest czymś idealnym, potrafię się z nią mocno sfokusować na zadaniu, które w danym momencie wykonuję i nic nie jest mnie w stanie rozproszyć.

Yerba sprawdza się także u mnie jako dobry środek przed treningowy, w trakcie treningu także ją piję, ale nie w trakcie wszystkich treningach, ciężko bowiem podczas biegania czy springu na zajęciach z KickBoxingu popijać Yerbę :D

Czasami zdarza mi się ją także delikatnie podsypać sproszkowaną guaraną dla podkręcenia efektu pozytywnego pobudzenia, są bowiem dni kiedy dawka dodatkowej energii jest nam bardzo potrzebna. :)

Z perspektywy czasu uważam, że jest to bardzo fajny trunek, ma wiele pozytywów. Z czasem będę pewnie próbował różnych innych gatunków Yerby. A jak u Was? Lubicie Yerbę?


sobota, 21 marca 2020

Przepis mojej mamy na domowy chleb


Dzisiaj nie mój, a przepis mojej mamy na pyszny chleb domowy, naturalny, bez chemii, bez spulchniaczy. Bez niepotrzebnych rzeczy ogólnie. 
Oprócz tego chleb jest bardzo syty, dzięki czemu nie trzeba go jeść w dużej ilości by się najeść, już po jednej kromce czuję się pełny.

A oto przepis:
  • 1 kilogram mąki,
  • Szklanka mąki żytniej,
  • 1 paczka drożdży,
  • 3 łyżeczki soli,
  • 2 szklanki wody,
  • 1 szklanka mleka,
  • 3 łyżki oleju.


Moja mama dodaje, że najpierw zaczyn wyrasta, potem partiami dolewa, dosypuje i wyrabia. Robi wszystko mikserem. Gdy ciasto wyrośnie wkłada je do brytfanny lub jakiejś formy i znów czeka aż trochę podrośnie. 
Następnie wkłada je do nagrzanego piekarnika do 200 stopni i piecze na temperaturze 180 stopni przez 40 - 50 minut.





środa, 18 marca 2020

SARS-CoV-2 | Trening na kwarantannie - improwizacja!


Świat jakby zwolnił, ulice opustoszały, tylko gdzieniegdzie pojedynczo przechadzają się spacerowicze. Sklepy wprowadziły ograniczenia, salony fryzjerskie, piękności itd. zamknięte do odwołania. Z tego co wiem większość siłowni także zamknięta. Nie wiem jak w innych miejscowościach wygląda sytuacja. 

No właśnie siłownie zamknięte, co uważam oczywiście za słuszne posunięcie, losu kusić się powinno, ale co robić jak jest potrzeba poćwiczenia, poruszania się? Ja też jestem bez dostępu do ciężarków (ciężarków dlatego, bo ciężary podnoszą potężni siłacze, ja do takich się nie zaliczam, dlatego mówię, że podnoszę ciężarki :D), nawet zrezygnowałem z biegania pomimo, że mam gdzie. Mam dosłownie kawałek do miejsca, w którym praktycznie nikt się nie przewija, ale i tak zrezygnowałem z biegania do odwołania. Okej, może mi siadło na głowę i popadłem w paranoję, nie mówię, że nie, ale wolę losu nie kusić. Wracając jednak do meritum, co robić gdy siłownie zamknięte, a przed wyjściem by samotnie pobiegać paraliżuje strach?
Odpowiedź jest prosta, trenować w domu! Improwizacja!

Że utrzymanie tężyzny fizycznej jest ważne pisałem już w poprzednim wpisie - KLIK, wspominałem tam również, że bardzo ważne jest by nie przeforsować znacząco organizmu bo może spowodować to obniżenie naturalnej odporności organizmu. Osobiście lubię dać sobie wycisk i czuć jak pot strumykami leje mi się po plecach w miejsce, gdzie słońce nie dochodzi. Ale nie dzisiaj, nie teraz. Jeszcze zdążę nie jeden raz.
Dlatego uznałem, że będę improwizować i będę trenował tym co mam pod ręką. Potrzeba matką wynalazków! Stąd też zdjęcie dwóch pięciolitrowych butelek z wodą na samym początku, które między innymi wykorzystuję do improwizowanych treningów podczas narodowej kwarantanny w domowych warunkach.

Ale do konkretów. Przedstawię kilka moich sposobów na trening w domowych warunkach podczas kwarantanny, który ja nazywam improwizowanym. Dlaczego improwizowanym? Bo to improwizacja, totalna partyzantka, ale nie znaczy to, że gorsze. Wystarczy być systematycznym a efekty przyjdą same. Jak ze wszystkim.

Mój trening improwizowany podczas narodowej kwarantanny:
  • Zaczynam od rozgrzewki, na początek półminutowa walka z cieniem na przemian z rozciąganiem (przyzwyczajenie z treningów karate i K1). Powtarzam to dwa, trzy razy. Wszystko zależy od upodobań i fizycznego uwarunkowania.
  • Następnie brzuszki, zaczynam od stu brzuszków, czterema seriami po dwadzieścia pięć powtórzeń. Przerwy robię krótkie, czasami robię powyżej dwudziestu pięciu powtórzeń aby dobrze poczuć mięśnie.
  • Teraz pompki, pięćdziesiąt pompek zwykłych na ziemi, potem pięćdziesiąt pompek na taboretach. Co mam na myśli, nogi na łóżku, ręce opieram o taborety i pompuję ile sił wyssałem z mlekiem matki. Ilość tych pompek czasami zwiększam. Zależy to od dnia i mojego zaangażowania.
  • Między pompkami robię przerwę robiąc sto przysiadów seriami, właśnie z tymi butelkami pięciolitrowymi wypełnionymi wodą.
  • Potem biceps, podnoszę oczywiście wspomniane wcześniej butelki w uchwycie normalnym oraz młotkowym. Trzymam rzecz jasna za plastikowe rączki. Jeżeli chodzi o ilość serii i powtórzeń to różnie, ale zazwyczaj to piętnaście do dwudziestu powtórzeń (lub więcej), samych serii jest osiem do dziesięciu. Nie robię także długich przerw.
  • Nie zapominam o tricepsie, który robię pompując na podłodze, na taboretach lub o oparcie łóżka z rękoma za plecami.
  • Tymi butelkami trenuję także barki, podnosząc je nad głową, rękoma na boki oraz rękoma prostopadle do klatki piersiowej. W tym przypadku robię około dziesięciu do dwunastu serii. Powtórzeń w serii robię piętnaście do dwudziestu lub więcej. 
  • Następnie przechodzę do klasycznych scyzoryków na podłodze, dziesięć serii po piętnaście powtórzeń. 
  • Trening kończę tak jak rozpocząłem, czyli walką z cieniem oraz rozciąganiem.

Dla mnie w okresie narodowej kwarantanny taki trening jest w zupełności wystarczający, zajmuje mi on w porywach od trzydziestu do czterdziestu minut. Czasami wydłużam go dodając więcej powtórzeń do jakiegoś ćwiczenia, lub wykonując inne dodatkowe ćwiczenie, które akurat spontanicznie przyjdzie mi do głowy.
Taki wysiłek uważam i czuję, że jest dla mnie optymalny, nie czuję się po nim zmęczony (dbamy o odporność), ale za to czuję się fajnie nakręcony buzującymi endorfinami i jakoś tak jestem po nim pozytywnie nastawiony do całej tej sytuacji, w której jesteśmy wszyscy postawieni.

A jak to u was wygląda?


wtorek, 17 marca 2020

Koronawirus SARS-CoV-2 | Co robię ja?



A ja to wszystko pie#dole i zamykam się w pralce, tam przynajmniej mnie nie dopadnie żaden koronawirus, żadne NWO żeby mi czipa wszczepić. A aluminiowy bęben skutecznie odbije i zniweluje skutki promieniowania 5G!

A tak na poważnie to siedzę w domu na dupie i nie kuszę losu, nie wychodzę bez potrzeby, a przy okazji ewentualnego wyjścia, każdorazowo zakładam rękawiczki, nitrylowe itd. Po powrocie zdejmuję je bezpiecznie, wyrzucam do kosza, zasypuję wapnem i obowiązkowo myję ręce! Dziwi mnie w ogóle, że duża ilość Polaków dopiero teraz odkryła czym jest mycie rąk. To straszne, że musiało się stać coś takiego aby dotarło do ludzi, że mycie rąk to rzecz podstawowa. Nie, inaczej - POD STA WO WA!!!! Zawsze, niezależnie czy jest pandemia, czy jej nie ma.

Oprócz tego nie spotykam się z nikim, dosłownie, z nikim. Jedyny kontakt jaki mam to z domownikami, bo z nimi żyję więc to naturalne akurat. Trzy razy dziennie monitoruję temperaturę, i cisnę o to także domowników. Choć mam świadomość, że koronawirus i tak może zaatakować kogoś bezobjawowo, na to nie ma reguły. Ale przezorny zawsze ubezpieczony.

Ważny jest sen, w tym trudnym okresie staram się być wypoczęty i dbam jednocześnie o tężyznę fizyczną w domowych warunkach, nie przemęczając się jakoś znacząco jednocześnie. Zbytnie forsowanie organizmu może powodować osłabienie naturalnej odporności, a nie o to przecież tutaj chodzi. Przynajmniej teraz gdy jest jak jest. Ruch to zdrowie, ale jak jest go za dużo, to też nie za dobrze. Tak więc z głową wszystko, z głową!

Tak na prawdę nie ma uniwersalnego przepisu na to jak nie złapać koronawirusa, to loteria, ale nie ma też co panikować. Wiem wiem, łatwo się mówi przy takim napływie informacji z mediów, sam przez jakiś czas (przyznam się bez bicia) dałem się porwać zbiorowej panice. Ale na szczęście szybko doszedłem do wniosku, że nie tędy droga. Miewam jeszcze momenty kiedy mój zdrowy rozsądek zaczyna mnie zawodzić, wszak jesteśmy tylko ludźmi, istotami niedoskonałymi, ale biorę  wówczas głęboki wdech, ewentualnie kilka głębokich wdechów jeżeli zajdzie taka potrzeba i myślę o czymś przyjemnym. Na przykład o tym, że w przeszłości nie jeden raz miałem przecież koronawirusa! Bywało, że kilkakrotnie w ciągu roku wiele lat temu łapałem zapalenie oskrzeli, a między innymi zapalenie oskrzeli wywołują właśnie koronawirusy. I co? I nic, żyję.

Nie bagatelizuję oczywiście zagrożenia, tutaj nie ma miejsca na żarty, nie podważam statystyk, nie podważam tego, że są osoby, które znajdują się w grupie ryzyka. Po prostu dbajcie o siebie, nie wychodźcie z domu jeżeli nie musicie, na balkonie też można się dotlenić, ograniczcie kontakty i powinno być wszystko okej. Ten okres szybko zleci, znajdźcie sobie jakieś zajęcie i będzie dobrze.

Polecam też przeczytać tych dziesięć dobrych wiadomości o koronawirusie - https://dobrewiadomosci.net.pl/39458-10-dobrych-wiadomosci-dotyczacych-koronawirusa-zeby-nie-zwariowac/

To tak żeby nie zwariować. ;)

czwartek, 27 lutego 2020

Przepis na domowe sushi


Lubię sushi, nawet bardzo. Nie trudno się zatem domyśleć, że często je jadam, raz kupne, raz domowe - zrobione samemu. Dzisiaj naszła mnie wena i ochota na sushi przygotowane własnoręcznie w domu.

Zacznijmy od tego co potrzebowałem do przygotowania sushi:
  • Ryż do sushi,
  • Liście prażonych alg morskich,
  • Ocet ryżowy,
  • Łosoś,
  • Kawałek ogórka szklarniowego,
  • Cukier,
  • Sól.



Przygotowanie sushi zawsze zaczynam od wymieszania około 50 ml octu ryżowego z łyżeczką soli oraz łyżeczką cukru. Otrzymaną mieszankę wlewam do wcześniej przygotowanego, wystudzonego już ryżu i mieszam składniki. Zazwyczaj gotuję półtorej szklanki ryżu, to wystarcza mi do zrobienia sushi z czterech liści alg morskich.


Do sushi zazwyczaj kupuję najzwyklejsze płaty łososia wędzonego, każdy zawija co innego. Wszystko wedle uznania. Mi akurat najbardziej podchodzi wędzony łosoś. Dorzucam jeszcze kawałek ogórka szklarniowego, którego widać na poniższych zdjęciach.




Kiedy ryż jest gotowy, łosoś i ogórek też to przechodzę do kolejnego etapu, czyli rozkładania ryżu na liściu prażonej algi morskiej. Ryż rozkładam ręcznie, palcami tak jak widać powyżej na zdjęciach. Jeżeli ktoś będzie robił sushi po raz pierwszy to warto mieć na uwadze, że ten ryż bardzo się klei, ja zawsze opłukuję palce z ryżu zimną wodą z miseczki, którą zawsze mam obok. Tak w sumie jest chyba najwygodniej.
Gdy mam ułożone wszystko tak jak na powyższych zdjęciach to z pomocą maty bambusowej zawijam sushi w rulon. Taki rulon kroję potem na prawdę ostrym nożem. Nóż musi być ostry, w przeciwnym razie podczas krojenia można potargać liść algi morskiej. Ot cała filozofia :)



Poniżej filmik z przygotowań:


środa, 26 lutego 2020

Obserwatorzy

Copyright © Dieta Balona | Powered By Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com